Zawartość tego talerza mogłaby uchodzić za brunch. |
O tym, że tradycyjne śniadanie wielkanocne nie musi kończyć się na uświęconym zwyczajem jajku na twardo i białej kiełbasie, chyba nikogo nie trzeba przekonywać. Jak jednak przełamać te dość sztywne reguły świątecznych polskich posiłków, by wilk był syty i owca cała? Gdzie szukać inspiracji dla zmian w zajączkowym menu?
W literaturze, a jakże.
Pomysłem do przetestowania za tydzień może być brunch.
Czym jest, kiedy powstał i co można na niego podać, wyjaśnia Julia Hartwig, przywołana już tu w poprzednim wpisie. Zapraszam.
Brunch wielkanocny
"Rose zaprosiła nas na brunch wielkanocny. Słowo 'brunch' jest zlepkiem dwu słów: breakfast i lunch. Zaprasza się gości na dziesiątą lub jedenastą rano i podaje jedzenie śniadaniowo-lunchowe. U Rose był
łosoś,
ser,
obwarzanki z makiem (klasyczna kanapka nowojorska: twarożek i plaster łososia na chlebie lub na bułce),
a potem szynka zapiekana w cieście omletowym z serem, tak zwany quiche; też danie klasycznie lunchowe, lekkie i bardzo smaczne.
Do bułek kawa,
do quiche'u wino
albo soki owocowe.
Na koniec obowiązkowy cake albo pie,
placek lub torcik, serowy,
z czarnymi jagodami,
albo - i ten uchodzi za najelegantszy - z orzechami włoskimi w migdałowo-miodowej masie,
rzeczywiście wspaniały, czasem jeszcze polewany bitą śmietaną.
Tym, którzy mówią źle o kuchni amerykańskiej, polecam brunch u Rose".
-
wyd. PIW, Warszawa 1980
s. 173
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz