środa, 13 kwietnia 2011

Brunch - z czym to się je?

Zawartość tego talerza mogłaby uchodzić za brunch. 
O tym, że tradycyjne śniadanie wielkanocne nie musi kończyć się na uświęconym zwyczajem jajku na twardo i białej kiełbasie, chyba nikogo nie trzeba przekonywać. Jak jednak przełamać te dość sztywne reguły świątecznych polskich posiłków, by wilk był syty i owca cała? Gdzie szukać inspiracji dla zmian w zajączkowym menu?
W literaturze, a jakże.
Pomysłem do przetestowania za tydzień może być brunch.

Czym jest, kiedy powstał i co można na niego podać, wyjaśnia Julia Hartwig, przywołana już tu w poprzednim wpisie. Zapraszam.

Brunch wielkanocny

"Rose zaprosiła nas na brunch wielkanocny. Słowo 'brunch' jest zlepkiem dwu słów: breakfast i lunch. Zaprasza się gości na dziesiątą lub jedenastą rano i podaje jedzenie śniadaniowo-lunchowe. U Rose był

łosoś,
ser,
obwarzanki z makiem (klasyczna kanapka nowojorska: twarożek i plaster łososia na chlebie lub na bułce),
a potem szynka zapiekana w cieście omletowym z serem, tak zwany quiche; też danie klasycznie lunchowe, lekkie i bardzo smaczne.

Do bułek kawa,
do quiche'u wino
albo soki owocowe.

Na koniec obowiązkowy cake albo pie,
placek lub torcik, serowy,
z czarnymi jagodami,
albo - i ten uchodzi za najelegantszy - z orzechami włoskimi w migdałowo-miodowej masie,
rzeczywiście wspaniały, czasem jeszcze polewany bitą śmietaną.

Tym, którzy mówią źle o kuchni amerykańskiej, polecam brunch u Rose".

-

Julia Hartwig, Dzienniki amerykańskie
wyd. PIW, Warszawa 1980

s. 173

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz