czwartek, 25 sierpnia 2011

Na francuskim targu

"Idę z tłumem i oddycham to serami, to mulami, to rybami. Albo pogrążam się w zapachu wilgotnych jarzyn i łakomie wdycham woń porów. Stoję w ogonku po rzodkiewkę i dostaję wiązkę szparagów. Szparagi są drogie, ale trzeba korzystać. Kupuję sałatę. Jest świeża i jędrna, ocieka wodą i miałbym ochotę wgryźć się w nią. Smutny ten targ. Trochę muszli, trochę ryb, duża jarzyn i dużo krzyku. Pamiętam, jak cztery lata temu, w pierwszy dzień po przyjeździe tutaj [do Paryża - przyp. red.] wybiegłem przed dom i wydawało mi się, że Sezam otworzył się przede mną. Na stołach góry daktyli i suszonych fig, kiście bananów, piramidy czekolady i katedry serów. W innych kramach mięso i drób, langusty i homary. I wszystko tanie. Ale pomimo wojny we Francji jeszcze ciągle widzi się ślady bogactwa. Pomimo rabunku niemieckiego, pomimo ciągłych rekwizycji nie ma mowy o głodzie. Jeszcze ciągle jest wybór, jeszcze ciągle pewna rozmaitość i możliwość urządzenia sobie swojego "małego życia". W całej atmosferze unosi się to coś, z czym tak łatwo być szczęśliwym. Słońce świeci, przekupki krzyczą, zapachy drażnią podniebienie. Wszystko jest tutaj jakby dośrodkowe, a nie odśrodkowe. Nie wiem dlaczego, ale nagle przypomina mi się to tak typowo francuskie określenie szczęścia przez Sachę Guitry: 'Szczęście, to kochać stare książki i młodych autorów, młode kobiety i starych przyjaciół'. To określenie ma w sobie coś gastronomicznego, ma smak dobrej potrawy i pewnie dlatego przypomina mi się tutaj. Jedzenie też wchodzi w zakres kultury. Dobry obiad jest tyle samo wart, co dobry wiersz lub dobry obraz. Jedzenie nie jest niczym 'niższym', a żywienie się kapustą i kartoflami na pewno wpływa na kulturę. Czyż może być coś bardziej beznadziejnego, jak to ku czemu świat idzie wielkimi krokami - do kolektywizacji jedzenia, do gotowania en masse i do rozdzielania tego w kantynach i innych barbarzyńskich zakładach tego rodzaju. Wracam do domu z koszykiem, siadam na rower i jadę do pracy. W południe będę jadł w kantynie. I mam ochotę rzygać".

-


Andrzej Bobkowski, Szkice piórkiem,
Wydawnictwo CiS, Warszawa 1997 
s. 401


-
zdj. stąd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz